Skład wycieczki został ustalony w drodze negocjacji. Zagroziłem, że bez dzieci nie jadę, a ponieważ wybieraliśmy się moim samochodem, pojechały 4 osoby: ja, tata (czyli teść), Magda i Kamil ( czyli moje potomstwo). Nocleg w Nowogródku załatwił tata u sióstr posługując się telefonem, nocleg w Wilnie załatwiłem ja przez internet, a pozostałe noclegi pozostawiliśmy nie załatwione.
5 sierpnia
O godzinie siódmej ruszamy z Gdańska. Jedzie się szybko, szczególnie odcinek do Olsztyna. Tacie ciągle wieje, szczególnie gdy siedzi z tyłu. Od Augustowa próbujemy zmienić pieniądze na ruble, ale takim czymś nikt nie handluje. W Augustowie po odsłuchaniu komunikatów o czasach oczekiwania na granicy decydujemy się na przejazd przez Litwę. W Ogrodnikach czekamy tylko 20 minut i podążamy do Druskiennik, a z tamtąd na małe przejście graniczne Litewsko-Białoruskie. Jest całkowicie puste, ale Polakom nie wolno tędy przejeżdżać. Wracamy 7 km do Druskiennik i kirujemy sie na kolejne przejście. Tu także jesteśmy pierwsi, ale po 15 minutowej odprawie po Litewskiej stronie, po raz pierwszy zapoznajemy się z horrorem granicy Białoruskiej. Arogancja, ironia, brak informacji i specjalne szykanowanie Polaków: karteczkę z 4 pieczątkami załatwialiśmy przez 1,5 godziny. W międzyczasie obok nas przejechały 3 samochody rosyjskie i 2 ukraińskie.
Dalej poszło już łatwo. Do Grodna dostaliśmy się szybko, z tamtąd 120 km/h czynś w rodzaju autostrady w kierunku Lidy. Ruchu praktycznie nie ma. Spotykamy polskie TIRy i kilka bialoruskich samochodów osobowych, które dają nam znać światłami o stojących milicjantach. Kiedy dojeżdżamy do skrętu na Nowogródek, zauważam na mapie, że po drodze mijać będziemy Tarnowo. Koniecznie trzeba tam zajechać.
Majątek Tarnowo w latach 1903-1905 dzierżawił od hrabiego Mawrosa
Witold Dauksza,
brat mojego pradziadka. Na czterostronicowej umowie
sporządzonej między braćmi
Henrykiem i Witoldem wymienione są okoliczne
wsie:
Zajeżdżamy do Tarnowa. Stoi tam pałacyk, a raczej jego resztki. W środku mieszkają jacyś ludzie. Kobieta zapytana o czasy przedwojenne, mówi, ze mieszkał tu "graf", a wszystkie dokumenty są w Lidzie.
Po obejrzeniu pałacyku i okolicy ruszamy dalej. W tym momencie TRRACH! Coś złamało się w zawieszeniu tylniego lewego koła. Jeczhać się daje, ale nie wiadomo co to jest i po każdym większym bujnięciu słychać podwójne łup-łup.
Zajeżdżamy do Tarnowa. Stoi tam pałacyk, a raczej jego resztki. W środku mieszkają jacyś ludzie. Kobieta zapytana o czasy przedwojenne, mówi, ze mieszkał tu "graf", a wszystkie dokumenty są w Lidzie.
Po obejrzeniu pałacyku i okolicy ruszamy dalej. W tym momencie TRRACH! Coś złamało się w zawieszeniu tylniego lewego koła. Jeczhać się daje, ale nie wiadomo co to jest i po każdym większym bujnięciu słychać podwójne łup-łup.
Późnym popołudniem dojeżdżamy do Nowogródka. Moje obserwacje podwozia
wykazują, że 4 duże osoby + pełny bagażnik (550 litrów!) + białoruskie
drogi = pęknięta sprężyna. Pokój jest bardzo ładny, stoją w nim 4
amerykanki. Po kolacji wybieramy się (bez dziadka) "na miasto".
Generalnie stare miasto w Nowogródku to 1 plac i kilka przyległych
uliczek. Na placu dużo miejscowej młodzieży, chodzą sobie, piją piwo,
bawią sie w dyskotekach, ale nie widać żadnych burd. Kamil po raz
pierwszy w zyciu widzi pomnik nieśmiertelnego wodza rewolucji. Jest
bardzo ciepły wieczów, ale o godzinie 11 wracamy na kwaterę.
O godzinie 4 w nocy budzi nas sktukanie. Ktoś dobija się do okna.
Najpierw histerycznie woła, ze potrzebuje księdza, potem nie chce
powiedzieć co mu jest, próbuje dostać się do wnętrza. W końcu
zawiadamia nas, ze objawiła mu sie Matka Boska. Wariat. Przepędziliśmy
go, ale sen wraca powoli.
Niedziela, 6 sierpnia
Rano zwiedzamy zamek i kościół w Nowogródku. Teść rozmawiał z mechanikiem samochodowym. Już w poniedziałek mogą zadzwonić do Mińska po częśći, koło środy-czwartku nareperują samochód. W niedzielę mam być w domu, a tu tyle rzeczy do zwiedzenia. Nie będę siedział w Nowogródku z założonymi rękami. Ruszamy z pękniętą sprężyną. W drodze już tak nie lupie, ale gumowe poduszki często dobijają.
Rano zwiedzamy zamek i kościół w Nowogródku. Teść rozmawiał z mechanikiem samochodowym. Już w poniedziałek mogą zadzwonić do Mińska po częśći, koło środy-czwartku nareperują samochód. W niedzielę mam być w domu, a tu tyle rzeczy do zwiedzenia. Nie będę siedział w Nowogródku z założonymi rękami. Ruszamy z pękniętą sprężyną. W drodze już tak nie lupie, ale gumowe poduszki często dobijają.
W Mołodeczynie jemy obiad u siostry zakonnej. Ona też załatwia nam
nocleg w Naroczy, czyli dawnym Kobylniku. Tata powiedział kilka
zdań o Litwinach, czym zmroził atmosferę na kilka chwil. W trakcie
jazdy tata
cały czas gada, a kiedy zbliżamy się do Miadzioła, jest tak podniecony,
że gada jeszcze więcej.
W Kobylniku spotyka na braciszek zakonny - młody, ciągle się śmiejący
chłopak. Dobrze, ze tata nie wygłosił swojego antybiałoruskiego
manifestu. Braciszek okazał się być Białorusinem, ale swobodnie
mówiącym po polsku. Rozkładamy się na noc u pani Lodzi. Jest to kobieta
nieco
starsza od taty, pochodzi z tych okolic. Rzucam nazwisko Borowski -
wie, ze Borowskiego zabili, a żona z dziećmi uciekła. Po raz pierwszy
zdradzam tatę.
W czasie gdy zwiedzamy Kobylnik, zagaduje nas jakaś pani i gdy wychodzi
na jaw, że tata tu mieszkał, przedstawia sie jako Malinowski, który
opuścił Narocz w 1956. Skłonność taty do konfabulacji, nadmierna
gadatliwość i strach przed zdemaskowaniem (czego, nie wiem) zaciemniają
nasze poszukiwania. Tak, to się niewiele dowiemy.
Wszyscy świeccy i duchowni namawiają nas do obejrzenia święta
Iwana-Kupały. Jedziemy tam we troje. Tata zmęczony podróż i przeżyciami
pozostaje o pani Leokadii. Czekając nma rozpoczęcie przechadzamy się
nad jeziorem Narocz. Święto okazuje się typowym festynem ludowym, tylko
ognisko jest większe. Pani prowadząca zapowiada artystów i konkursy. W
pewnym momencie pyta, jakie jeszcze narody obchodzą to święto.
Odpowiedzi z tłumu Rosjanie- dobrze, Ukraińcy, Litwini - tak. Polacy -
nie, Polacy nie obchodzą Kupały. Już tam im nie będę tłumaczył, że u
nas jest Noc Świętojańska, puszczanie wianków i podobnie jak tu, mocno
pogańskie święto. Nie doczekaliśmy podpalenia ogniska, wróciliśmy na
kwaterę.
Warunki do spania przyzwoite: dwa duże pokoje. Na podłodze rozłożyliśmy
materace i śpimy w śpiworach. Warunki sanitarne trudne, a właściwie to
ich brak. Rozklekotany wychodek z urwaną deską, studnia z dyndającą
klapą, błoto na podwórku. Całe popołudnie i noc pada deszcz.
Informacje o Kobylniku:
Kościół od lat 50. do 1991 był zamknięty, ale nie zajęty. W cerkwii był skład lub magazyn. Bożnica została zburzona, stała gdzieś w miejscu, gdzie teraz stoi dom ani Lodzi. Tata wspomina, jak po mszy rzucali w bożnicę kamieniami.
Sporo w miasteczku stoi przedwojennych domków. Niskie, budowane z bali, okładane deskami, malowane na kolorowo. Teraz kryte eternitem, dawniej gontem lub słomą. Bruk pozostał tylko na bocznej ulicy. Na głównej położono asfalt.
Kościół od lat 50. do 1991 był zamknięty, ale nie zajęty. W cerkwii był skład lub magazyn. Bożnica została zburzona, stała gdzieś w miejscu, gdzie teraz stoi dom ani Lodzi. Tata wspomina, jak po mszy rzucali w bożnicę kamieniami.
Sporo w miasteczku stoi przedwojennych domków. Niskie, budowane z bali, okładane deskami, malowane na kolorowo. Teraz kryte eternitem, dawniej gontem lub słomą. Bruk pozostał tylko na bocznej ulicy. Na głównej położono asfalt.
Poniedziałek, 7 sierpnia
Z rańca wychodzę sobie na indywidualny spacer po wsi. W drodze powrotnej widzę człowieka jadącego na rowerze do kościoła. Zagaduję więc nieznajomego o Borowskiego. Okazuje się, ze znał Aleksandra i Józefa, pamięta całą historię z 43. Zorganizowałem spotkanie.
Po śniadaniu idziemy na mszę do kościoła. Tata był tu chrzczony i przystępował do Pierwszek Komunii. Oprócz nas na mszy jest tylko kilka babć, które śpiewają tak głośno, jakby kościół był wypełniony po brzegi. Po mszy idziemy do księdza, a w zakrystii odbywa się rozmowa z panem, którego zapoznałem rankiem na drodze. Okazuje się, że jest spokrewniony z tatą. Kuczyński pamięta, jak zostal zabity Aleksander (pradziadek dziadek moich dzieci). Co więcej, kilka tygodni po zbrodni ci "partyzanci" przyjechali do wioski pana Kuczyńskiego i zabrali go, aby był ich przewodnikiem. Młody chłopiec cały tydzień jeździł z tą bandą. Jeden z nich nawet przechwalał się akcją u Borowskich, pokazywał kożuch z przestrzeloną dziurą, który zrabował i chciał go sprzedać K.
Z rańca wychodzę sobie na indywidualny spacer po wsi. W drodze powrotnej widzę człowieka jadącego na rowerze do kościoła. Zagaduję więc nieznajomego o Borowskiego. Okazuje się, ze znał Aleksandra i Józefa, pamięta całą historię z 43. Zorganizowałem spotkanie.
Po śniadaniu idziemy na mszę do kościoła. Tata był tu chrzczony i przystępował do Pierwszek Komunii. Oprócz nas na mszy jest tylko kilka babć, które śpiewają tak głośno, jakby kościół był wypełniony po brzegi. Po mszy idziemy do księdza, a w zakrystii odbywa się rozmowa z panem, którego zapoznałem rankiem na drodze. Okazuje się, że jest spokrewniony z tatą. Kuczyński pamięta, jak zostal zabity Aleksander (pradziadek dziadek moich dzieci). Co więcej, kilka tygodni po zbrodni ci "partyzanci" przyjechali do wioski pana Kuczyńskiego i zabrali go, aby był ich przewodnikiem. Młody chłopiec cały tydzień jeździł z tą bandą. Jeden z nich nawet przechwalał się akcją u Borowskich, pokazywał kożuch z przestrzeloną dziurą, który zrabował i chciał go sprzedać K.
Na cmentarzu, gdzie leży Aleksander, rosną wysokie trawy, trzeba by tu
przyjechać kiedy będzie sucho. Grobu się nie odnajdzie, bo krzyż był
drewniany, a tabliczki nie było.
Trzeba uzupełnić paliwo. Jedziemy na stację. Tata namawia na pełny bak, bo bardzo tanio, ja decyduję się na 15 l, bo pompiarz nie ma pojęcia o co mi chodzi z tą bezołowiową. W wielkich arkuszy, które w końcu pokazuje wynika, że jest to "eksportnaja".
Trzeba uzupełnić paliwo. Jedziemy na stację. Tata namawia na pełny bak, bo bardzo tanio, ja decyduję się na 15 l, bo pompiarz nie ma pojęcia o co mi chodzi z tą bezołowiową. W wielkich arkuszy, które w końcu pokazuje wynika, że jest to "eksportnaja".
Pora na cel główny wycieczki. Jedziemy do Tarasówki. Dojeżdżamy do
Bryli, ale tata jakoś nie poznaje miejsca. Nawiązuje rozmowę z
miejscowymi pijaczkami, Oczywiście ściemnia, że pochodzi z Postaw,
Zagaduję starą panią, pomagam jej nieść torby. Mówi po polsku i okazuje
się, że przed wojną mieszkała w Brylach! Chodzimy po miejscach gdzie
były zabudowania, ale tata nie rozpoznaje do końca. W końcu jakiś
czlowik pokazuje starego kosiarza. Tata podchodzi i Łapcik, bo tak się
nazywa, rozoznaje go. Chodzili razem do szkoły. Dzięki niemu zostają
znalezione resztki zagrody Borowskich. Po domu nie ma śladu - teren był
rekultywowany. Są zarysy fundamentów obory (drewniane) i spichlerza (
kamienne). PIwniczka jest teraz mała górką, a droga polną ścieżką
szrokości jednego człowieka. To dlatego nie mogliśmy zlokalizować
wcześniej domu. Współczesna droga idzie rownolegle do przedwojennej,
ale jakieś 50m dalej.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się nad jeziorem Narocz i postanawiamy objechać je dookoła.
Po obiedzie idziemy do księdza na herdatkę. Tata opowiada (w końcu
prawdziwą) historię swojego życia, jak w osobnej salce przeglądam
archiwum parafialne. Niestety interesujących lat nie ma, ale i tak
ciekawe.
Spacer po Kobylniku - znajdujemy miejsca, gdzie tata chodził na naukę
śpiewu i gdzie mieszkał na stancji. Spiewu się nie nauczył.
Po poludniu uciekamy kąpać się w jeziorze. W tajemnicy przed tatą zabieramy stroje kąpielowe i śmigamy nad jezioro.
W końcu zobaczyłem technikę tynkowania domów z bali.
Po poludniu uciekamy kąpać się w jeziorze. W tajemnicy przed tatą zabieramy stroje kąpielowe i śmigamy nad jezioro.
W końcu zobaczyłem technikę tynkowania domów z bali.
Wtorek, 8 sierpnia
Starszy pan (teść) był bardzo rano na mszy za swojego ojca. Pakujemy manatki, żegnamy się, rozdajemy resztę produktów żywnościowych i pędzimy na Litwę. Na granicy w Kotłowce, Białorusini, jak zwykle nieuprzejmi, pobierają haracz 20$.
W Wilnie znajdujemy schronisko. Pan z obsługi mówi po polsku, ale kiedy chcę znależć warsztat daewoo, jest już tylko pani, która rozmawia po litewsku, ale, na szczęście też po angielsku. Przeszukiwanie żółtych stron litewskiej książki telefonicznej jest trudne. Znajduję warsztat daewoo.
Starszy pan (teść) był bardzo rano na mszy za swojego ojca. Pakujemy manatki, żegnamy się, rozdajemy resztę produktów żywnościowych i pędzimy na Litwę. Na granicy w Kotłowce, Białorusini, jak zwykle nieuprzejmi, pobierają haracz 20$.
W Wilnie znajdujemy schronisko. Pan z obsługi mówi po polsku, ale kiedy chcę znależć warsztat daewoo, jest już tylko pani, która rozmawia po litewsku, ale, na szczęście też po angielsku. Przeszukiwanie żółtych stron litewskiej książki telefonicznej jest trudne. Znajduję warsztat daewoo.
W dwupokojowym zestawie mieszkaja z nami Amerykanie. Rodzeństwo o
nazwisku Rudis. Przyjechali z Chicago szukać litewskich korzeni. Do
wieczora i całą noc pada deszcz.
Środa, 9 sierpnia
Od rana leje. Jedziemy do warsztatu i w końcu naprawiamy samochód. Jazda na pękniętej sprężynie spowodowała pęknięcie drugiej, wymieniamy obie na oplowskie. Tata rozmawia z wszystkimi w 3 językach: po polsku, rosyjsku i przypomniał sobie trochę litewskiego.
Ja z dziećmi idziemy piechotą szukać ulicy Dobrej, gdzie w czasie wojny mieszkała moja mama . W siąpiącym deszczu, zwiedzamy katedrę, idziemy Pohulanką i Zarkretem. Nie możemy znależć ulicy Dobrej. Zagadnięta pani, po rosyjsku pokazuje inną panią, która będzie wiedziała. Pani nie pamięta, ale jest szczęśliwa, że ktoś z Polski interesuje się ulicami Wilna. Okazuje się, że ulica Dobra została zastawiona 3 piętrowym bloiem mieszkalnym. Za nim stoją przedwojenne wille. Która to ta włąściwa? Robimy zdjęcia wszystkim.
Wędrujemy do Archiwum. Mogę dostać spis zasobów i coś wybrać, a księgi dostałbym następnego dnia. Rezygnuję, bo jutro wybieramy się do Kowna. Ksiąg z Połobia z lat 1830-50 i tak nie ma. Dopada nas zawodowy genealog, litwin, pan czesław Malewski. Oferuje swoje uslugi. Może kiedyś...
Po obiedzie w restauracji idę z Magdą na cmentarz Bernardyński. Bardzo ciekawy, ale znalezienie czegokolwiek wymagałoby całego dnia, najlepiej suchego. Gdzieś tu leży Karol, brat mojego pradziadka, jego żona i chyba córki. Drugi brat, Witold, ten od Tarnowa, leży na Łyczakowie, ale tego dowiedziałem się później.
W schronisku jest dostęp do Internetu. Szukałem prognozy pogody i przy okazji potrenowałem włoski, bo turysta miał kopoty z planem miasta
Od rana leje. Jedziemy do warsztatu i w końcu naprawiamy samochód. Jazda na pękniętej sprężynie spowodowała pęknięcie drugiej, wymieniamy obie na oplowskie. Tata rozmawia z wszystkimi w 3 językach: po polsku, rosyjsku i przypomniał sobie trochę litewskiego.
Ja z dziećmi idziemy piechotą szukać ulicy Dobrej, gdzie w czasie wojny mieszkała moja mama . W siąpiącym deszczu, zwiedzamy katedrę, idziemy Pohulanką i Zarkretem. Nie możemy znależć ulicy Dobrej. Zagadnięta pani, po rosyjsku pokazuje inną panią, która będzie wiedziała. Pani nie pamięta, ale jest szczęśliwa, że ktoś z Polski interesuje się ulicami Wilna. Okazuje się, że ulica Dobra została zastawiona 3 piętrowym bloiem mieszkalnym. Za nim stoją przedwojenne wille. Która to ta włąściwa? Robimy zdjęcia wszystkim.
Wędrujemy do Archiwum. Mogę dostać spis zasobów i coś wybrać, a księgi dostałbym następnego dnia. Rezygnuję, bo jutro wybieramy się do Kowna. Ksiąg z Połobia z lat 1830-50 i tak nie ma. Dopada nas zawodowy genealog, litwin, pan czesław Malewski. Oferuje swoje uslugi. Może kiedyś...
Po obiedzie w restauracji idę z Magdą na cmentarz Bernardyński. Bardzo ciekawy, ale znalezienie czegokolwiek wymagałoby całego dnia, najlepiej suchego. Gdzieś tu leży Karol, brat mojego pradziadka, jego żona i chyba córki. Drugi brat, Witold, ten od Tarnowa, leży na Łyczakowie, ale tego dowiedziałem się później.
W schronisku jest dostęp do Internetu. Szukałem prognozy pogody i przy okazji potrenowałem włoski, bo turysta miał kopoty z planem miasta
Czwartek, 10 sierpnia
Wyjeżdżamy z Wilna. Po drodze jeszcze zajeżdżamy do kościoła Piota i Pawła. Mnie tam barok nie rajcuje, ale całość jest w bieli, więc interesujące.
Wyjeżdżamy z Wilna. Po drodze jeszcze zajeżdżamy do kościoła Piota i Pawła. Mnie tam barok nie rajcuje, ale całość jest w bieli, więc interesujące.
Kierujemy się do Trok. Mnóstwo drogowskazów, tablic
informacyjnych, ale wyłącznie po litewsku. Jadą jacyś Łotysze, pewnie
też do Trok, więc my za nimi, Zbłądziliśmy do jakiegoś kośćiółka. Pani
z łotewskiego polo dostaje od dziadka reprymendę: "No i gdzie pani
pojechała!". Potem dziadek tłumaczy jej którędy dojechać do Trok, ja po
cichu dodaję, że nie jesteśmy pewni. W końcu jedziemy znów za
nią, a dziadek wciąż, że źle. Już w Trokach, koło kościoła stajemy obok
siebie. Rozmawiam z panią o tym i o tamtym. "A tato zły?" - powiada
ona. Kiwam głową, a ona "Ja mam to samo".
Zwiedzanie Trok to turystyka masowa. Ciekawe, ale tłumy jak w Malborku.
Od teraz żywimy się batonami, czyli litewskim chlebem pszennym bez kminku. Jedziemy na Kowno.
Zwiedzanie Trok to turystyka masowa. Ciekawe, ale tłumy jak w Malborku.
Od teraz żywimy się batonami, czyli litewskim chlebem pszennym bez kminku. Jedziemy na Kowno.
Zajeżdżamy do Użugościa. Jest to parafia, z której pochodzą Daukszowie,
przodkowie Katherine McKay, poznanej przeze mnie przez Internet przy
okazji szukania Daukszów. Nie udalo się znależć pokrewieństwa między
moimi i jej Daukszami, ale postanowiłem zrobić jej niespodziankę i
prezent. Ksiądz udostępnia nam księgi parafialne. Znajdujemy wpis z 1848
roku. Ksiądz opowiada historię swojego życia. W Użugościu kupujemy
kolejne 2 batony. Ja prowadzę, pasażerowie zżerają wszystko sami.
Zajeżdżamy jeszcze do Palapiszek, gdzie mieszkali Daukszowie od McKay.
Tam nikt już nie mówi w cywilizowanym języku - ani po rozyjsku a ni tym
bardziej po angielsku. Na polską mowę reagują "kupić-sprzedać". W
samych Palapiszkach uciekamy przed grożnie idącymi ku nam mężczyznami.
W Kownie próbujemy znależć nocleg w w kwaterach prywatnych. Są
beznadziejne. Odnajdujemy schronisko młodzieżowe, ale tam są miejsca
tylko na jedną noc. Warunki tragiczne, muśleliśmy, że będzie tak ładnie,
jak w Wilnie.
Samo Kowno natomiast jest bardzo ładne i ciekawe. Łazimy po starym mieście i promenadzie. Znajdujemy nocleg na jutro w prywatnym hostelu. Dziadek tymczasem odpoczywa w schronisku.
Samo Kowno natomiast jest bardzo ładne i ciekawe. Łazimy po starym mieście i promenadzie. Znajdujemy nocleg na jutro w prywatnym hostelu. Dziadek tymczasem odpoczywa w schronisku.
Piątek, 11 sierpnia
Z rana wyprowadzamy się ze schroniska. Przez Kowno prowadzi mnie już tylko Kamil, bo jedynie on potrafi patrzeć na nazwy ulic i jednocześnie na plan, orientować się na bieżąco, gdzie jesteśmy i błyskawicznie znajdować drogi alternatywne. Miasto jest tak urządzone, że nie ma skrętów w lewo. Wiele ulic jest jednokierunkowych. Stawiamy samochód pod hostelem, mieszkanie jest dostępne od 12. Na starym mieście zwiedzam z Kamilem muzeum komunikacji. Począwszy od średniowiecznej poczty, a skończywszy na telekomunikacji satelitarnej. Bardzo ciekawe. Nie wolno robić zdjęć i jakaś pani donosi na nas kasjerce. trzeba dopłacić 2 Lt, ale wolno robić tylko ludzi na tle eksponatów.
Z rana wyprowadzamy się ze schroniska. Przez Kowno prowadzi mnie już tylko Kamil, bo jedynie on potrafi patrzeć na nazwy ulic i jednocześnie na plan, orientować się na bieżąco, gdzie jesteśmy i błyskawicznie znajdować drogi alternatywne. Miasto jest tak urządzone, że nie ma skrętów w lewo. Wiele ulic jest jednokierunkowych. Stawiamy samochód pod hostelem, mieszkanie jest dostępne od 12. Na starym mieście zwiedzam z Kamilem muzeum komunikacji. Począwszy od średniowiecznej poczty, a skończywszy na telekomunikacji satelitarnej. Bardzo ciekawe. Nie wolno robić zdjęć i jakaś pani donosi na nas kasjerce. trzeba dopłacić 2 Lt, ale wolno robić tylko ludzi na tle eksponatów.
Wracamy do hostelu, a tam blokada na kole. Nieszczęśliwie tym bardziej, że mogliśmy wjechać na parking tuż obok. 40 Lt poooszlo!
Po południu jedziemy na wycieczkę za Kowno. Pierwszy przystanek -
Wilki, gdzie urodził się Karol. W kościele ksiądz mówi tylko po litewsku, ale coś niecoś skapował
po rosyjsku. W muzeum w Wilkach, pan etnograf, który mówi w każdym
języku, którym posługujemy się my, ogląda nasze drzewo genealogiczne,
kopie aktów kościelnych i opowiada nam o Wilkach. Bardzo miły pan. W 300-letnim domu ... na pewno
bywał wójt gminy, czyli prapradziadek Hieronim(1834-?).
Okazuje się, że jest miasteczko Wilki i wieś Wilki.
Przeprawa promowa przez kosztje 10Lt. Przewoźnik, który sam zbudował
prom ze starego holownika i portowego dźwigu pływającego, proponuje tacie
samogon.
Po
drugiej stronie droga szutrowa, jedziemy 20 km/h, a spod kół walą w
podwozie kamienie. Skręcamy na Palapiszki, ale to nie te. Tu są tylko 3
domy, a kościoła nigdy nie było. Jedziemy do Kruków, gdzie z kolei narodziła się młodsza siostra
braci Daukszów -
Jadwiga.
Tu twierdzą, że
był tylko kościół Meronitów. Trochę krążymy po okolicy, zajeżdżamy do
Pojeziorków (dawniejszy
Światoszyn, czyli siedziba gminy), gdzie jest kościół, ale zamknięty. Na małym cmentarzu
kilka starych grobów.
Ruszamy do tych drugich Palapiszek. Kilka kilometrów po szutrówce odbiera wszystkim chęć do jakichkolwiek podróży.. W Palapiszkach ksiądz ani be ani me w innym niż litewski języku. Na szczęście jego gospodyni mówi po rosyjsku. Potwierdzają informacje z Archiwum w Wilnie, że księgi są od 1914. Tak więc wyprawa około 100 km nie przyniosła nic nowego. Poza, zwiedzaniem. No i Wilkami.
Po powrocie, w trakcie którego zjedzono masę batonów, jemy obiad z zupek chińskich i idziemy na piwo oraz spacer po Kowieńskiej promenadzie.
Ruszamy do tych drugich Palapiszek. Kilka kilometrów po szutrówce odbiera wszystkim chęć do jakichkolwiek podróży.. W Palapiszkach ksiądz ani be ani me w innym niż litewski języku. Na szczęście jego gospodyni mówi po rosyjsku. Potwierdzają informacje z Archiwum w Wilnie, że księgi są od 1914. Tak więc wyprawa około 100 km nie przyniosła nic nowego. Poza, zwiedzaniem. No i Wilkami.
Po powrocie, w trakcie którego zjedzono masę batonów, jemy obiad z zupek chińskich i idziemy na piwo oraz spacer po Kowieńskiej promenadzie.
Sobota, 12 sierpnia
Rano spacerkiem po Kownie. Zastanawiam się jak wyglądało 100 lat temu, które domy widział Hieronim, które mały Henryk( mój pradziadek).
Wracamy do Gdańska.
Rano spacerkiem po Kownie. Zastanawiam się jak wyglądało 100 lat temu, które domy widział Hieronim, które mały Henryk( mój pradziadek).
Wracamy do Gdańska.